Kiedy w sali pełnej wygłodniałych wiedzy i cudzej klęski studentów czytałam esej o
sprawiedliwości
a właściwie jej braku
czułam się dość nieswojo
ponieważ czarne kwadratowe oczy kolegi w pierwszej ławce
były jak cztery granaty
zręcznie wycelowane w każde moje słowo.
Mimo potknięć języka
nie upadłam.
Kiedy po latach, ów czterooki Abel, niewinny niczym nowonarodzone dziecię
przypisał sobie miano pisarza
– wyznaczając własną ścieżkę na nieskończonej rzece słów i ich wiraży –
oczy moje okrągłe
były jak cztery granaty
zręcznie wycelowane w każde jego ledwie pomyślane słowo.
Jednak granaty ścisnęłam w zamkniętej powiece
i nie upadłam.
Kiedy teraz rozpatruję znaczenie słowa płodność
ja – siostra Kaina
myślę o Ablu,
który zapewne spłodzi jeszcze sto opowieści
o tym, co czyha za siedmioma górami wersów sprawiedliwych autorów powieści
i siedmioma rzekami strof cierpiących poetów
czyli
o wszystkim
i o niczym.
A czarne kwadratowe oczy Abla i szare okrągłe oczy siostry Kaina
już się nie spotkają, nie dosięgną…
Kiedy więc rozpatruję znaczenie słowa Płodność, wspominam drogę liter
prowadzonych moją ręką,
by zaraz potem – w spojrzeniu niebieskookiego chłopca – odkryć drogę życia.
Chłopiec kroczy przede mną i – potykając się –
sylabizuje pierwsze słowo
mmm, mmm, ma ma.
Klękam
ostrożnie podnoszę go z brudnej ziemi.
I choć sama wciąż się potykam
nie upadam.